Anna Moskal: "Teatr jest moim domem"
fot. Paulina Holtz
Podczas odbywającego się w październiku 31. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Bez Granic/Bez hranic w Cieszynie i Czeskim Cieszynie grany był m.in. spektakl „Sztuka intonacji“ Teatru Dramatycznego w Warszawie.
Miałam okazję rozmawiać z aktorką, Anną Moskal, która w tym
spektaklu zagrała.
Spotykamy się w
Cieszynie w ramach Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Bez
granic". Nie jest to pani pierwsza wizyta w tym mieście. Jakie są pani
ulubione miejsca w Cieszynie?
Cieszyn znam od niedawna, bo przy okazji festiwalu filmowego „Kino
na Granicy“, w zeszłym roku przyjechałam na zaproszenie Łukasza Maciejewskiego,
by spotkać się z widzami po filmie „Wolka“, w którym zagrałam. Cieszyn bardzo
mi się wtedy spodobał. Zadomowiłam się w kawiarni „Kornel i Przyjaciele“, bo
jestem wielką fanką Wisławy Szymborskiej (to moja ukochana poetka - co za tym
idzie, czytałam też prozę Kornela Filipowicza) i uważam, że to wspaniałe
miejsce z duszą. Bardzo lubię też tutejszy Zamek, jego okolicę i Browar. Teatr
też jest wspaniałym miejscem. Mam nadzieję, że będziemy mieć pełną widownię, a
nasze przedstawienie będzie ciekawe dla
publiczności.
Czy można
stwierdzić, że teatr jest dla pani miejscem szczególnym?
Teatr jest moim domem i takim miejscem, gdzie czuję się bardziej u
siebie, niż w innych miejscach.
Dziś wystawiony
zostanie spektakl "Sztuka intonacji". To sztuka, która na co dzień
gości w stałym repertuarze Teatru Dramatycznego w Warszawie. W małych
zadymionych mieszkaniach, przy kawiarnianych stolikach, przy czarnej herbacie i
kawie po turecku, przy wódce i winie, toczą się rozmowy o istocie teatru.
Zdarza się Pani czasami rozmawiać o istocie teatru także poza sceną?
Oczywiście. Teatr jest dla mnie bardzo ważny i właściwie takie
pytanie, czym jest i po co my go robimy towarzyszy mi stale. Mąż jest aktorem a
syn licealista zarabia sobie jako bileter, drugi pisze - teatr zawsze był
tematem naszych rozmów przy stole.
Tworząc ten
spektakl, Tadeusz Słobodzianek zaglądał daleko za kulisy i czerpie inspiracje z
historii teatru, aby opowiedzieć o geniuszu i tworzeniu się wielkich idei, ale
też o słabościach ludzkich i prozie życia. Czy pani, w ramach pracy nad rolą
również czerpała inspiracje z historii teatru? Co panią najbardziej zaciekawiło
w tym temacie?
W tekście wszystko jest, więc zapraszam, by obejrzeć spektakl
“Sztuka intonacji”, bo to naprawdę kawał historii światowego i polskiego
teatru. Gram Asystentkę postać wzorowaną na
Irinie Sergiejewnej–Wulff, pierwszej i zarazem czwartej żonie wielkiego
twórcy rosyjskiego teatru Jurija Zawadskiego, którym Grotowski spotkał się
dwukrotnie w Moskwie, aktorki i reżyserki, pedagożki aktorstwa. To kobieta,która
towarzyszy wielkim mistrzom i uczy nowych mistrzów, można powiedzieć
"kobieta z cienia"...
Na scenie spotykamy
najciekawsze postaci teatru XX wieku, m.in. Tadeusza Kantora, Jerzego
Grotowskiego, Ludwika Flaszena. Kto pani zdaniem był najciekawszą postacią
teatru XX wieku?
Nie potrafię wybrać jednej osoby. Nie potrafię też stwierdzić, czy
Kantor, czy Grotowski, wywarł silniejszy wpływ na teatr, natomiast na pewno ich
obecność w teatrze była bardzo znacząca. Gdybym miała powiedzieć co zostawili
po sobie trudno byłoby określić, ale bez ich wkładu inny zupełnie
prawdopodobnie byłby proces pracy aktora, reżysera, inne rozumienie estetyki
teatralnej. Spotkanie z nimi na scenie, pamięć o nich przez sztukę, ożywienie
ich przez Łukasza Lewandowskiego i Modesta Rucińskiego,Adama Ferencego to swego
rodzaju hołd dla nich. Koledzy wykonali pracę dokumentalną niemalże. Kiedy
Łukasz Lewandowski wchodzi na scenę mamy poczucie, że pojawił się wśród nas
żywy Grotowski.
Na przekazaniu
jakich emocji ze sceny się pani skupia?
Ja nie skupiam się na przekazywaniu emocji, tylko na
przeprowadzeniu postaci, jej tekstu tekstu i wyrażeniu jego sensu. Towarzyszą
temu różne emocje, za każdym razem inne, ale bardziej zależy mi na tym, by ze
sceny przekazać opowieść i być elementem tego, co ze sceny idzie do widza, a
emocje, które temu towarzyszą, są zawsze wypadkową tego konkretnego spotkania.
Czasami rola, czy to
teatralna, czy do odegrania przed kamerą, wymaga też pokazania trudnych,
czasami nawet skrajnych emocji. Ma pani swoje sposoby na przygotowywanie się do
takich scen?
Kiedy oddaję siebie na użytek tekstu i roli i tworzę naturalne
środowisko do tego, by przeze mnie przepływały, wtedy po prostu pojawiają się same.
Tu gram alkoholiczkę, osobę, którą dużo kosztuje to, że jest w cieniu wielkiego
męskiego ego. Mam tu do pokazania trudne emocje, choć wolałabym je raczej
nazwać kosztownymi, bo dla aktora nie ma trudnych emocji. Czasem zdarza mi się
tracić głos po tym spektaklu - kiedy gram scenę delirium alkoholowego, głośno
krzyczę. Spotykam się tutaj z takimi emocjami jak zazdrość, zawiść, nienawiść,
poczucie bycia niedowartościowaną, gorszą. Pojawia się tutaj również poczucie
odrzucenia, lęk i strach oraz wszystko inne, co towarzyszy nałogowi. To trudne
rzeczy, ale bardzo ludzkie, więc z przyjemnością się w to zanurzam i z radością
gram ten spektakl. Na scenie przerabiamy różne emocje, ale kiedy w naturalny sposób dokonuje się katharsis -
kończymy ten proces w sobie. Czasami szybciej, czasami wolniej.
Nigdy nie ma pani
problemu z wyjściem z roli?
Nie. Nigdy nie mam problemu ani z wejście w rolę, ani z wyjściem z
roli, bo jest dla mnie naturalnym, że kiedy kończy się przedstawienie, w
trakcie oklasków następuje pewnego rodzaju domknięcie. Kiedy zdejmuję kostium,
zmywam makijaż i rozpuszczam fryzurę, wracam do siebie. Dzielenie się nie
swoimi historiami i emocjami z widzami jest pewnego rodzaju sposobem na życie.
To dla mnie coś tak naturalnego i oczywistego, jak oddychanie czy jedzenie.
(śmiech)
Co w tej sztuce
najbardziej się pani podoba, a za co, pani zdaniem, cenią ją widzowie?
Najbardziej podoba mi się to, że jest to opowieść o ludziach z
pasją i myślę, że to też najbardziej podoba się widzom. Na początku zastanawialiśmy się, jak taka
ilość historii teatru będzie odebrana przez widzów. Obawialiśmy się, że dla
widowni może to być hermetyczne i trudne. Okazało się, że wcale tak nie jest.
Na nasz spektakl przychodzą widzowie, którzy czasem nie mają żadnej wiedzy na
temat Grotowskiego czy Kantora i są bardzo wciągnięci w tę akcję. Mimo, że
spektakl trwa prawie cztery godziny, to ogląda się go wartko. Moim zdaniem dzieje
się tak dlatego, że to historia o marzycielach. Pasja jest tu głównym motorem
naszych bohaterów.
Podobnie jak w
przypadku festiwalu „Kino na Granicy“, głównym celem i atrybutem Festiwalu
Teatralnego Bez Granic jest łączenie kultury polskiej, czeskiej i słowackiej.
Jakie są trzy rzeczy, z którymi kojarzą się pani Czechy?
Czechy kojarzą mi się z dobrym piwem (śmiech), świetną literaturą,
zamiłowaniem do czytania i poczuciem humoru, dystansem i lekkością.
Porozmawiajmy
jeszcze o innych projektach. "Po sezonie", "Chłopiec z
Marsa" oraz "Tylko do świtu", to kilka etiud szkolnych, w
których pani zagrała. Czy można zatem stwierdzić, że lubi pani pracować z
młodymi twórcami? Co jest dla pani w tej współpracy najważniejsze?
Tak. Bardzo lubię spotykać się z młodymi reżyserami. Przede
wszystkim dlatego, że oni lubią się spotykać ze mną. Mają dla mnie ciekawe
zadania i propozycje. Zawsze byłam przede wszystkim człowiekiem teatru i szansa
sprawdzenia się przed kamerą, która pojawiła się dzięki etiudom, była dla mnie
okazją, by z tego teatru trochę wyjść i zacząć pracować dla filmu, co bardzo
dużo mi dało. Wiele z tych relacji potem przenosi się na moje życie zawodowe -
większość studentów pracuje później w branży i nasze drogi się w różnych
momentach przecinają. Uczę się tak samo, jak oni, a etiudy szkolne są fajnym
pretekstem do pozwalania sobie na eksperymenty.
W produkcji jest
film "Ryfka", w którym pani zagrała. To historia odbudowy trudnych
relacji między córką i ojcem. Jaka jest pani rola?
Gram nauczycielkę śpiewu głównej bohaterki - nastolatki, którą w
trudnym momencie jej życia otaczają dojrzałe kobiety, a nie do końca potrafią
jej pomóc, wesprzeć ją. Oprócz mnie w takich epizodach wzięły udział m.in. Izabela
Kuna i Magdalena Cielecka. Ale przede wszystkim cieszę się ze spotkania z
reżyserem Kubą Michalczukiem i z Sonią Szyc, która gra główka bohaterkę a Jej
tatę gra prawdziwy tata - Borys Szyc. To będzie chemia na ekranie…
Czy lubi Pani
oglądać siebie na ekranie, czy tak, jak większość aktorów, tego nie cierpi?
(śmiech)
Nie lubię, ale oglądam - trzeba wiedzieć, jakie błędy się zrobiło i co można poprawić, więc traktuję to jako część procesu twórczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz